Pewnego razu w Hollywood jest najnowszą produkcją uznanego filmowca Quentina Tarantino. Wielu z nas, kiedy zobaczyło zwiastun, nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać w kinach. Ale w końcu udało mu się nas zaskoczyć i cudownie napisać przeszłość od nowa. W tym artykule ujawniamy niektóre z kluczowych zabiegów użytych przez reżysera.
Tarantino znowu to zrobił. W świecie pośpiechu i natychmiastowości udało mu się zgromadzić pełne sale kinowe przez około trzy godziny. Nikt nie patrzył na swój telefon komórkowy, nie rozmawiał. Wszyscy cieszyli się z przyjemności, jaką daje kino.
I właśnie to dał nam Tarantino: KINO. Napisane drukowanymi literami i bez kompleksów. Czysta miłość do siódmej sztuki, do aluzji i wszystkiego, co tak bardzo lubi ten reżyser. Pewnego razu w Hollywood to ostatni film twórcy, który od dziesięcioleci nagrywa filmy pełne krwi i odwołuje się do swojej tożsamości w zbiorowej wyobraźni.
Kiedy artysta, bez względu na to, robi to, robi to, co naprawdę czuje to widać. Tarantino ma publiczność, która czeka na jego najnowszą produkcję, pieniądze, które gwarantują ciągłość jego pracy i pozwalają mu robić to, co uwielbia.
Bez względu na to, czy coś jest poprawne czy modne, Quentin Tarantino odtwarza swoje wpływy, zanurza się w swoich fetyszach i pisze historie na nowo. Interpretuje to, co już było, ale co mogło być tańcząc z najbardziej absolutną rozrywką.
Pewnego razu w Hollywood pokazuje nam, że nie wszystko zostało już powiedziane. Że nie każda produkcja jest taka sama i że wciąż są tacy, którzy są gotowi siedzieć godzinami i po prostu dać się ponieść.
Wygląda na to, że Tarantino nie nakręcił tego film dla nikogo, tylko dla siebie. I to właśnie w tym tkwi klucz do jego realizacji, do tej uczty, w której, w przeciwieństwie do poprzednich produkcji, na sos pomidorowy musimy poczekać do samego końca.
https://www.youtube.com/watch?v=ZSS2Z9sutO8
Pewnego razu w Hollywood – intertekstualność jest kluczem
Tarantino uczył się kina oglądając kino, chłonąc perełki zapomniane i odrzucone przez siódmą sztukę. I to właśnie chce przekazać swojej publiczności. Ponieważ nawet w ciemności może istnieć sztuka. Od samego początku wyjaśnił, że umieszcza w swoim kinie wszystko, co lubi. Od muzyki po bombardowania, przechodząc przez swoje fetysze.
Możemy uczyć się kina oglądając film Tarantino. Możemy przeglądać i badać stare spaghetti western i nurkować w kung fu, aby w końcu odkryć autentyczne perełki, które najbardziej komercyjne kino chciało przed nami ukryć.
Sztuka wykracza poza modę, impozycję i politykę. Sztukę należy oceniać jako sztukę samą w sobie. A jeśli reżyser, którego lubimy mówi, że powinniśmy obejrzeć jakiś film (bezpośrednio lub pośrednio) może powinniśmy przynajmniej dać mu szansę.
Kiedy zobaczyliśmy zwiastun filmu Pewnego razu w Hollywood byliśmy w szoku. Wiemy, co lubi ten filmowiec, znamy jego filmografię i wciąż nie wiedzieliśmy zbyt dobrze, czego się spodziewać.
Czy zamierzał poruszyć kwestię Charlesa Mansona i morderstw popełnionych przez „rodzinę”? Czy byłaby to fikcja? A może hołd dla tych starych gwiazd amerykańskiego westernu, które uciekły do Europy w poszukiwaniu lepszych ról? Tak i nie. I wszystko po trochu.
Pewnego razu w Hollywood jest to zbiór odniesień. Jest prawie niemożliwe odnalezienie ich wszystkich. Bardziej interesujące jest opuszczenie kina i dyskusja ze znajomymi na temat tego, jakie intertekstualne elementy udało im się zauważyć. Wszyscy dorastamy z odziedziczoną kulturą i jesteśmy mniej lub bardziej przygotowani do wyłapywania niektórych przekazów.
Quentin Tarantino stawia nam przed nosem wszystko to, co lubi. Bez względu na to, czy ma to sens, czy nie. A na koniec buduje historię, która mogła się wydarzyć lub nie.
Hołd idolowi
Zgodnie z ideą odniesień sam tytuł przywołuje na myśl twórcę filmowego, którego Tarantino uwielbia. Nigdy nie ukrywał swojej miłości do kina Sergio Leone.
Leone napisał dwie „historie” o tytule podobnym do tego, który komentujemy dzisiaj. Z jednej strony historia, którą można nazwać jego ostatnim spaghetti westernem: C’era una volta il west (Pewnego razu na Dzikim Zachodzie). Z drugiej strony, film, który miał być wspaniałym amerykańskim doświadczeniem z językiem włoskim: Once Upon a Time in America. Długi film, którego wymarzone Stany Zjednoczone nie były w stanie docenić.
Już od pierwszych scen możemy dostrzec element nostalgiczny element. Wyidealizowane Hollywood staje się wrogim środowiskiem, w którym aktorzy w pewnym wieku muszą zadowolić się tym, co dostają. Groteskowa, nieprawdopodobna, a jednocześnie tak prawdziwa historia, która pokazuje nam najbardziej gorzką stronę branży filmowej.
A wszystko to na tle znanego i tragicznego elementu: zabójstwa Sharon Tate. Przedstawiona jest ona jako młoda kobieta pełna życia, która stara się zachwycić publiczność, oglądając jeden ze swoich filmów.
My, widzowie, znamy jej tragiczny los i, nieświadomie, sympatyzujemy i współczujemy tej kobiecie. Ale współczujemy także aktorowi, którym mógłby być Clint Eastwood, który poniósł konsekwencje starości. A przemysł, w którym działał od wielu lat próbuje odsunąć go w cień nie dając mu okazji do odniesienia sukcesu.
Nostalgia emanuje z każdego kąta. Wspomnienia wspaniałej epoki, która była również bardzo trudna przeplata się z zadumą Tarantino. Dzięki próbie »opowiedzenia w inny sposób, co mogło się stać». Nie brakuje też ironii ani choreograficznej przemocy charakterystycznej dla jego kina. Przemoc tak samo żałosna, piękna jak i zabawna.
Czasami zdaje się, że oglądamy dwa filmy jednocześnie. Dwie prawdy lub dwa kłamstwa, które łączą się na koniec w zaskakujący, śmieszny, a zarazem przerażający sposób.
Pewnego razu w Hollywood, opowieść Tarantino
OSTRZEŻENIE: Od tej części artykuł może zawierać spoilery!
Tarantino przedstawia nam opowieść o Hollywood z przeszłości. O miejscu, w którym marzenia się spełniają, ale także bardzo łatwo znikają. Historia prawdziwych postaci przeplata się z historią postaci fikcyjnych, które mogły przecież też być prawdziwe.
W rzeczywistości Pewnego razu w Hollywood bawi się naszą wiedzą o czasie. Zabiera nas na ulice przepełnione samochodami z przeszłości i przedstawia nam młodych członków „rodziny” Charlesa Mansona. Wszystko to przy akompaniamencie piosenki I’ll never say never to always.
Ale czy naprawdę mamy nadzieję zobaczyć tragiczny koniec Sharon Tate w filmie Tarantino? Nie, zdecydowanie nie. Nie jest to rodzaj przemocy, którą lubi Quentin. To nie przemoc estetyczna, rozrywkowa i ożywiona muzyką, do której jesteśmy przyzwyczajeni.
Chociaż Sharon Tate nie jest najważniejszą postacią w filmie to zabawa twórcy blokowaniem i kompozycją sprawia, że nasze spojrzenie jest zawsze skierowane na nią. Na przykład Tarantino ubiera ją na żółto i umieszcza wśród tłumu na masowej imprezie. Kamera porusza się, dzięki czemu nasza uwaga skupia się na tej młodej kobiecie, zmusza nas do empatii i poznania jej bez zbędnych słów.
Znamy Sharon dzięki opinii innych postaci i jej sposobu interakcji z otoczeniem. Czy naprawdę Tarantino próbuje przedstawić nam postać w tak poruszający sposób, aby na koniec zaserwować nam najstraszniejsze z możliwych zakończeń? Oczywiście, że nie. I jeśli jesteśmy spostrzegawczy zdamy sobie sprawę, że już na początku filmu Tarantino ujawnił jego koniec.
Bękarty wojny
Dzięki scenie, która bezpośrednio nawiązuje do jednego z jego poprzednich filmów, Bękarty wojny, widzowie mogą bez większych trudności domyślić się, jak będzie wyglądał koniec. Co Tarantino zrobił z Bękartami? Napisał historię od nowa tworząc bardzo mroczny epizod z przeszłości i zabijając samego Adolfa Hitlera.
Dlatego to odniesienie do Bękartów łączy się bezpośrednio z tym, co zobaczymy w Pewnego razu w Hollywood. Nie, nie zobaczymy surowej, tragicznej i bolesnej przemocy. Ale przemoc zabawną, z tańcem krwi, płomieni i pełną akcji.
Historie, które na pierwszy rzut oka wydają się odległe, ale łączą się w eklektyczny koniec. Absolutna dbałość o szczegóły i ciągłe gry słowne. Wszystko jest możliwe w kinie Tarantino, a Pewnego razu w Hollywood staje się hołdem dla kina, odą do siódmej sztuki. I pokazem jego umiejętności opowiadania historii, śmiania się z życia, ze wszystkiego. A w szczególności cieszenia się życiem.
Sos pomidorowy czeka, ale jest przedstawiony jako katharsis. Jako wyzwolenie dla naszego sumienia, jako „tak musiało być”.